Jedna z moich koleżanek, taka "realna", nie wirtualna tym razem, para się malowaniem ikon. Zawsze myślałam, że ikony, to się pisze, a nie maluje, ale właśnie ta koleżanka wyjaśniła mi, że tak naprawdę powinno się mówić maluje. Podobno pomyłka bierze się ze słabej znajomości języka rosyjskiego.
Nie ważne. Otóż zawsze podobał mi się jeden motyw, czego nie ukrywałam przed Gosią. Nigdy jej jednak nie prosiłam o namalowanie ikony dla mnie. Myślałam sobie, że jak zasłużę, to kiedyś dostanę jakąś ikonę. Nie przypuszczałam, że dostanę tę, która podoba mi się najbardziej. I w końcu... w tym roku "w okolicach" moich imienin koleżanka zrobiła dwie takie ikony (tylko z różnym tłem). Ja dostałam taką:
Prawda, że jest piękna?
A druga jest taka:
Jakby tego było mało, to w ogródku zakwitły moje ukochane piwonie:
Od starszej córki z narzeczonym dostałam książkę H. Cobena "Sześć lat później", a młodsza pociecha zrobiła dla mnie tort pischinger - mniam, mniam.
Takie miałam w tym roku imieniny.