O mnie

Moje zdjęcie
Moją największą pasją jest kynologia. W wolnych chwilach zajmuję się haftem, dzierganiem na drutach i szydełku oraz czytam książki. Moim nowym hobby od niedawna jest decoupage, a także tworzenie biżuterii z koralików. Ten blog kieruję do wszystkich, których zaciekawią moje prace, a także tych, którzy chcieliby cieszyć oko zdjęciami moich zwierzęcych przyjaciół.

Obserwatorzy

środa, 27 maja 2015

Zabawa w pytania

Basia z krainy robótek (klik) wyzwała mnie do odpowiedzi na pytania. Chwilkę się zastanowiłam i oto moje odpowiedzi:
1. W jakim wieku nauczyłaś się robić na drutach?
Pamiętam, że byłam w czwartej klasie, wiec miałam 10 lat, chociaż już wcześniej mama czasem złościła się na mnie, że bawiłam się jej robótką i pospuszczałam oczka z drutów. Zawsze mnie fascynowało to machanie drutami. Uczyła mnie Mama. Najpierw szydełkowania, potem dziergania na drutach i haftu. I zawsze załamywała ręce nade mną, bo za bardzo mi to nie szło. A ja byłam zawzięta i całymi miesiącami robiłam sweterki-koszmarki, które po wykończeniu od razu prułam i robiłam kolejne. Na dobrą sprawę do dziś nie mogę powiedzieć, że "umiem robić na drutach", bo ciągle uczę się czegoś nowego. Tym razem moją nauczycielką już nie jest Mama, tylko internet.
2. Gdy wygrasz w totka to....?
Rzucę pracę i całkowicie poświęcę się wyszywaniu, koralikowaniu, szydełkowaniu, dzierganiu na drutach, będę wyplatać koszyki, nauczę się frywolitki i soutachu, będę czytać książki i razem z mężem założę pasiekę. Aha, jeszcze kupię sobie superwypaśne buty. To co zostanie oddam dzieciom, żebym mogła spać spokojnie i nie bać się złodzieja. A tak całkiem poważnie, to myślę, że posiadanie dużych pieniędzy sprawia więcej problemów niż je rozwiązuje.
3. Jakie jest Twoje ulubione zwierzę?
Pies - to jest moja największa miłość. Bez psa jestem niekompletną osobą i nawet mój mąż to zrozumiał (wystarczyło tylko wybrać odpowiedniego psa). W mojej rodzinie zawsze wszyscy się zastanawiali skąd u mnie ta wielka miłość do psów, bo na pewno nie odziedziczyłam jej po żadnym przodku. Nikt w rodzinie nie trzymał psa w domu. A ja nawet poszłam na takie studia, żeby zostać kynologiem, chociaż takich studiów wtedy w zasadzie nie było. Kiedy wybierałam temat pracy magisterskiej, to usłyszałam od dziekana, że "ten wydział uczelni zajmuje się zwierzętami gospodarskimi, a pies nie jest zwierzęciem gospodarskim". Na szczęście znalazł się profesor, który zechciał być moim promotorem i udało mi się napisać pierwszą w Polsce pracę magisterską na temat chowu i hodowli pekińczyka. Szkoda, że ta rasa obecnie jest prawie całkowicie zapomniana w Polsce. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam jakiegoś pekina na wystawie...
Dla porządku napiszę, że mam w domu jeszcze dwie świnki morskie i kanarka. Był żółwik zółtolicy, ale musiałam go oddać, bo za bardzo urósł i nie mogłam mu zapewnić odpowiednich warunków.
4. Jakie ciasto pieczesz najchętniej?
Szarlotkę. Piekę ją prawie co tydzień, więc mam już wprawę, a przepis jest uproszczony maksymalnie. Moja rodzina to straszni "wrogowie" słodyczy - potrafimy "zniszczyć" każdą ilość. Wiem, wiem - to nie jest trendy, ale tacy właśnie jesteśmy... Ja nie za bardzo lubię pracować w kuchni, ale na szczęście moje córki są inne. Teraz to one królują w kuchni i decydują, co i kiedy pieczemy.
5. Czego nauczyło Cię prowadzenie bloga?
Bloga prowadzę, bo we mnie się gotuje i bulgocze to, co robię i chciałam z tym wyjść do świata, a może tylko tak sobie pisać... Sama już nie wiem. Kiedyś prowadziłam pamiętnik, ale to było dawno. Z blogiem jest łatwiej, bo mogę wstawić zdjęcia. A ci, co trafią do mnie mają możliwość oceniania i komentowania mojej dłubaniny. To dla mnie ważne jest, bo już nie czuję się jak samotna wyspa. Wiem, że są inni, tak samo "dziwni", a i pomocą służą chętnie. Ja też czasami mogę komuś pomóc.
6. Lubisz lody?
Uwielbiam. Wszystkie. Chociaż nie, nie wszystkie - o smaku kawowym nie lubię. W lecie muszę ich sobie udzielać, bo wiadomo - co za dużo to niezdrowo.
7. Gdzie byłaś ostatnio na wycieczce rowerowej?
Regularnie 3 razy w tygodniu (w sumie trzy godziny) przez cały rok w doborowym towarzystwie dziesięciu osób (w tym jeden trener) jeżdżę na rowerze spinnigowym. Rower, co prawda, stoi w miejscu, ale ja zamykam oczy i jestem tam, gdzie chcę być. Tylko, że to zawsze jest teren górzysty. W sobotę lub niedzielę, jak pozwala pogoda i zdrowie siadamy z mężem i córką na nasze rowery i jeździmy po okolicy (też górzystej) przez kilka godzin.

wtorek, 26 maja 2015

Człowiek o imieniu Ding Dong

Do mojego wielkiego projektu skarpetkowego (klik) potrzebowałam duże ilości takich małych zapinanych markerów. 
 Fot. ze strony knitpl.com
Są do zdobycia, owszem, ale nie należą do najtańszych (w różnych sklepach za 24 szt. w opakowaniu trzeba zapłacić ponad 12 zł). Wpadłam na pomysł, żeby poszukać na e-bayu. Znalazłam ofertę z Chin. Według opisu sto (!) takich znaczników wraz z kosztami przesyłki z Pekinu wynosiła po przeliczeniu  4 polskie nowe złote. Nie mogłam w to uwierzyć - CZTERY złote???? To niemożliwe. Chyba znajomość angielskiego u mnie, albo, co gorsza, u kolegi Chińczyka, jest mocno kulejąca. Z pięć tysięcy razy przeczytałam tę ofertę, aż w końcu pomyślałam sobie, że zaryzykuję. Najwyżej nauczę się rozumu. W końcu za cztery zł. to nie będzie nawet droga nauka. 
Na drugi dzień po wpłaceniu czterech złotych na konto Chińczyka otrzymałam informację, że towar został wysłany. Cierpliwie czekałam miesiąc - w końcu Pekin leży na drugim końcu świata. Potem przez tydzień się denerwowałam, a potem uznałam, że to jest właśnie nauczka - nie kupuj na e-bayu. Aż tu pewnego dnia sięgam do skrzynki na listy, a tam maleńka koperta, o taka:
A w niej są moje agrafki!

Po kilku minutach zauważyłam, że nadawca ma bardzo oryginalne imię.

I cały czas zastanawiam się: jak może opłacać się Ding Dongowi przesłanie z Chin stu takich wihajsterków wraz z kosztami przesyłki za cztery złote, skoro w Polsce najniższa opłata pocztowa wynosi chyba sześć?


niedziela, 24 maja 2015

Szkoda, że zdjęcia nie pachną...

W sobotę była przepiękna pogoda. Mój Małżonek wreszcie mógł oddać się swojemu ulubionemu zajęciu - pracy w naszym ogródku. 
Ja wykorzystałam ten czas na zatrzymanie w kadrze przepięknie pachnących i "bzyczących" drzewek owocowych.








czwartek, 21 maja 2015

Średni projekt skarpetkowy

 Miał być WIELKI projekt, bo planowałam zrobienie czterech (!) par równocześnie. Jednak plany swoją drogą, a potrzeby swoją... 
Tydzień temu przyszła córka ze smutną miną i dziurawymi skarpetkami, które zrobiłam jej po przeczytaniu tej książki
Skarpety były robione metodą tradycyjną od góry do palców, i wyglądały tak:
To już druga para, którą sprułam ostatnio, bowiem młodsza pociecha wyrosła ze swoich skarpetek w radosnych kolorkach:
No, nie ma zmiłuj - trza się brać do roboty. Oczywiście, jak zawsze pojawia się jakieś ale... Tym razem to "ale" polega na tym, że włóczka z żółtych skarpetek już nie nadaje się na wydzierganie części palcowej i pięty. Trzeba dodać inną włóczkę. Z kolei te wyrośnięte skarpetki też trzeba jakoś powiększyć.
Biorąc pod uwagę to wszystko, co już napisałam moje skarpety powstawały tak:




Część palcowa czterech skarpetek ------------->
(dobrze, że mam tylko dwie córki ;)











<------------- potrzebne są miliony takich drobnych agrafek dziewiarskich, by powstały cztery pięty w skarpetkach.









I wreszcie prawie skończony projekt -------->
Jeszcze tylko włoskie zamykanie oczek...













Oto kolejny powód, dla którego musiałam odłożyć moje wyszywanie:



sobota, 16 maja 2015

Szydełkowe wypieki

Od dzieciństwa, kiedy tylko po raz pierwszy miałam w ręku szydełko, używałam takich zwykłych - metalowych:

I wydawało mi się, że takie są najlepsze. To nic, że obcierały mi skórę na dłoni, że miałam czasem bąble od szydełkowania - kupowałam tylko takie i koniec! Aż pewnego razu... postanowiłam kupić sobie szydełko japońskie, o takie:


 I wtedy zakochałam się. Ale co zrobię z moimi starymi przyjaciółmi? Pozbędę się ich? Wyrzucę? Miałam lepszy pomysł. Kupiłam modelinę.

 Na początku przygotowałam jedno szydełko, bo nie wiedziałam, jaki będzie efekt. Oblepiłam je modeliną. Starałam się uformować taką rączkę, jak w cloverze, ale zanim upiekłam je w piekarniku, to wzięłam do ręki i zrobiłam kilka oczek łańcuszka. Dzięki temu rączka dopasowała się do mojej dłoni. Wypiekanie trwało 15 minut, ale nie mogłam się doczekać, a jeszcze trzeba było trochę czasu poświęcić na wystudzenie mojego "wypieku". Potem wzięłam nowe-stare szydełko do ręki i nie mogłam go odłożyć, takie było wygodne. Aż córka zwróciła na to uwagę: "Dlaczego, mamo, cały czas trzymasz to szydełko?" Odpowiedź była tylko jedna "Bo jest takie wygodne".

Skoro tak udało się z jednym, to "upiekłam" pozostałe. Każde ma trochę inną rączkę i może nie wyglądają, jak te fabryczne, ale wszystkie są moje - indywidualne, idealnie dopasowane do mojej dłoni.

środa, 13 maja 2015

Urodzinowy prezent dla szydełkowej artystki

 Pierwszy komplet wydzierganych na szydełku serwetek dostałam od mojej Siostry. Było to lata temu i serwetki tak intensywnie użytkowałam, że dosłownie się rozleciały. 
A skoro w tym roku nauczyłam się techniki filet (klik), postanowiłam podarować Asi różaną serwetkę. Wręczałam Jej z lekką obawą, bo to przecież moja guru szydełkowa. Na szczęście serwetka się spodobała. Nie wiem, która z nas bardziej się cieszyła - moja Siostra z prezentu, czy ja, że Jej się spodobał...


Oto właśnie pierwszy z powodów, dla których musiałam na razie odłożyć moje dzieło krzyżykowe i dla którego trzeba będzie dłużej poczekać na kolejną odsłonę zgaduj-zgaduli.

niedziela, 10 maja 2015

Zgaduj-zgadula: odsłona druga

Praca nad moim obrazkiem posuwa się naprzód w żółwim tempie. Chciałabym pracować szybciej, ale życie i moje miękkie serce rzucają mi pod nogi kłody. Udało mi się postawić jednak kilka kolejnych krzyżyków. Oto nowa odsłona obrazka:

Czy teraz już można odgadnąć, co to będzie? Jeżeli nie, to na kolejny pokaz postępów trzeba troszkę poczekać. Blog jednak nie zostanie uśpiony i będą wpisy, które wyjaśnią, jakie to kłody i dlaczego mam miękkie serce...